poniedziałek, 3 maja 2010

moje 'Demony Wojny'

Regularnie miewam, 2 koszmary. Jeden jest związany ze szkołą średnią, którą skończyłem ledwo, ledwo i to temat innej bajki.
Drugi z „zaszczytnym”, obowiązkiem obrony ojczyzny. Minęło ponad 20 lat odkąd opuściłem szeregi armii, ale nienawiść pozostała. Byłem tam 2 lata co do dnia 1987-89, wyszedłem już po wyborach do sejmu kontraktowego. Z tego większość czasu spędziłem w morskim WOP-ie na Westerplatte. A koszmar jest taki, że muszę tam wrócić i jeszcze 'zaszczytnie' popierdzieć, bo armia się doliczyła, że coś jej jeszcze jestem winien.
Pamiętam 'biedę', która bardzo postarała się, żeby o nich nie zapomnieć. Nie zapomniałem.
Zastępca dowódcy jednostki kapitan Patyk, stalinowiec czystej wody, po jakiejś wojskowej szkole w sojuzie. Aparycja, postawa i wiara w sierp i młot, prawdziwego czekisty, potrafił obudzić i strach, a co z tym idzie nienawiść. Zupełnie nieobliczalny psychopata.
Drugi zastępca do spraw politycznych, czyli 'zampolit' kapitan Pokrywa, 'inteligent' pracujący, gotowy absolutnie na wszystko, dla kariery. Prawdziwy padalec (tu chyba obraziłem tę sympatyczna skądinąd jaszczurkę), bez kręgosłupa. Dużo później widziałem jego zdjęcie, jak się armia jednała z narodem służył do mszy (sic!) u ks. Jankowskiego. Naprawdę są rzeczy na ziemi i na niebie, które nie śniły się filozofom (czy jakoś tak).
Następny chorąży z awansu, (CHORĄŻY Z AWANSU!!!) Skorupa, kanalia zupełnie wyjątkowa. W jego wypadku stwierdzenie – cel uświęca środki stało się ciałem. Z wyglądu, zachowania, tępy ćwok, ale ambitny jak to tylko możliwe. Idealny materiał na kata, i taki też dla poborowych, w miarę możliwości, i władzy jaką miał.
I jego dobry przydupas, z kolei oficer z awansu ppor. Bartosz, taka trochę uboższa wersja Skorupy, ale w jednym go prześcignął w wadze spasiony wieprz. Bez zasad, kręgosłupa, nadrabiający chorobliwą ambicją i gładkością z jaką lizał tyłki zwierzchnikom, a właściwie LIZAŁ.
Następny oficer z awansu por. Wilczuk, ten mi dopiekł. Czystej wody sqrwysyn, mały, pokraczny. Karykatura człowieka, alkoholik nie mający w ogóle względu na innych. Sam dla siebie oś wszechrzeczy. A do tego tak żałosny, że nawet żal by było go w dupę kopnąć.
No i mój 'ulubieniec' bosman Kozioł, głąb zupełnie nieogarniony. Zero pojęcia o czymkolwiek. Oderwany granatem od pługa burak z jakiejś zapyziałej wiochy na końcu świata. Co samo w sobie nie musi być wadą, ale w połączeniu z bezmiarem głupoty mieszanina piorunująca Jego pomysły do dziś zadziwiają stopniem zidiocenia. Naraził armię na jakieś tam straty, (tym swoim brakiem pojęcia właśnie) mimowolnie, był za głupi żeby to zrobić świadomie. Nie to żebym ich żałował, mieli to na co zasłużyli. No i okropny wazeliniarz, wręcz dupowłaz.
Jeszcze bosmat Szychta, z mózgiem wyżartym przez wódę. Tylko to było sensem jego egzystencji. W stosunku do niego określenie ścierwojad pasuje jak ulał. Nie jestem, czy to nie było jego drugie imię, bo ksywkę miał sympatyczną skądinąd 'Fazi'.
No i ostatnia kanalia, którą pamiętam chorąży Rąszkowski 'Rąsia' materiał na oprawce, sadysta, chyba dostawał wzwodu jak mógł poznęcać się nad kimś. Tak po prostu. Pijanica, erotoman gawędziarz mający problemy z osobowością.
Nie zapomniałem i pewnie, jeszcze pamiętał będę długo. Ale teraz...

Brak komentarzy: