piątek, 28 maja 2010

Moderatorzy

Zachodzę w głowę jakimi kryteriami kierują się tak zwani moderatorzy. Tak na moje nieuzbrojone oko 'tak bo tak'. Dziś mnie wyhamowali na niejakim blipie bo, tutaj zacytuje:

„Witaj,

    Zauważyliśmy, że dodałeś do obserwowanych bardzo wiele osób w bardzo krótkim czasie. Takie działanie może być odbierane przez naszą społeczność jako naruszenie etykiety panującej w serwisie Blip, zwłaszcza jeśli dotyczy osób, których osobiście nie znasz.

    W związku z tym dodawanie do obserwowanych zostało zablokowane na około 24 godziny.

    Po zdjęciu blokady będziesz mógł ponownie dodawać kolejne osoby do obserwowanych. Proszę jednak pamiętać, żeby zachować umiar i zdrowy rozsądek, kolejne masowe dodawanie do obserwowanych może skutkować nałożeniem blokady na dłuższy okres czasu, a nawet zablokowaniem całego konta.

--
Pozdrawiamy,
Zespół Blip.pl”
No niby wszystko ładnie pięknie, i nie powinienem mieć pretensji. I niby nie mam, chociaż nie do końca. Jeśli chodzi o osoby, które dodawałem, były to prawie, może poza kilkoma (dwoma?) wyjątkami wyłącznie osoby, czy tez podmioty publiczne. Albo pragnące za takie uchodzić (np. co myśleć o osobie [podmiocie] lechia gdańsk). Które jak rozumiem, chcą ze swoim przekazem dotrzeć do jak najszerszego kręgu odbiorców. Oczywiście mogę się mylić, może akurat w tym serwisie dzieje się inaczej, i taka prosta logika nie ma tym konkretnym wypadku zastosowania. Tyle, że sam z siebie nie wpadłem na pomysł założenia konta na tym serwisie. No ale niech tam, radio zet, premier i wośp niech się już nie martwią nie będę im już się narzucał swoja obecnością. Blip żegnam jak najbardziej ozięble. Skasowałem konto bye.

I drugi przykład blog RAZa. Komentarze moderowane, chyba po to, żeby wyglądały tak jak wyglądają. Tłum wielbicieli i lizusów, oraz parę rodzynków z szanownym 'prawym' redaktorem się nie zgadzających. Mój post, był krótki, w żaden sposób nieobraźliwy, nawet pozbawiony przymiotników (chyba). I nie przeszedł, teraz wiem (taki sam dobry dowód, jak te które przytacza RAZ) dlaczego jego blog wraz z okolicami wygląda jak kierdel. (kto nie wie co to znaczy niech sobie pogugla). Nota bene RAZ też gugla, ale czasami nic nie wygugla ;D
A tu próbka stylu RAZ-a, dla wszystkich jego owiec bezcenne;))



wtorek, 18 maja 2010

Wieczny serial

„Ta karczma Rzym się nazywa kładę areszt na Waszeci” Zdumiewające jak te słowa pasują do Rzymu (ale mam na myśli serial) i do mnie. 'Rzym' po raz kolejny. Pierwszy sezon, szkoda że skończyło się tylko na dwóch. Arcydzieło, dla mnie serial wszechczasów. Scenarzysta (scenarzyści?) to geniusz. Nie wiem jak było naprawdę z tymi wszystkimi przypadkami, jakie tam występują. Jeśli nawet to tylko licentia poetica, to jest to coś co Marek Hłasko nazywał zmyśleniem prawdziwym. Historią rządzi przypadek. Wracając do serialu, wszystko tam wydaje się trafione. Obsada dobrana zupełnie wyjątkowo. Historia HISTORIA, doskonała sama w sobie. Narracja nie gorsza, mimo ze oglądam po raz któryś dalej wciąga. WCIĄGA. Coś bym chętnie zalinkował, ale jesteśmy teraz w miejscu, w którym nasz byle jaki statkowy internet nie działa. I znowu skorzystam z naszej skrzynki e-mailowej. Poprzednio jak używałem tego medium, do wygenerowania posta chciałem dodać emoticonę, ale wyszedł z tego bełkot. Jest jakiś błąd w formatowaniu posta przez e-maila i linki nie wyświetlają się poprawnie. Pewnie dla pierwszego z brzegu informatyka to bułka z masłem Tak, że polecam 'google' i 'you tube' i wklepać hasło „Rome”.

A potem polecam włączyć sobie równie mocną muzę, ja odpaliłem Spoken. Zacytuje klasyka, ' o tym nie należy pisać, tego trzeba bardzo głośno słuchać'. A link do oficjalnej strony 'Spoken' jest gdzieś na dole tej strony. Można również skorzystać ze sposobu podanego wyżej. Swoją drogą jak znowu będzie internet dorzucę tam jakiegoś linka do „Rzymu”.

niedziela, 16 maja 2010

'Danger'

Byłem dzisiaj na lądzie, ech co za miasto 'SAME' SKLEPY. Setki, tysiące sklepów, straganów, stoisk. Centra handlowe ciągną się jedne za drugimi kilometrami. Mall za mallem No i jeszcze bary, restauracje, puby... bary, restauracje, puby. To oczywiście Singapur. Tanie jedzenie, tanie taksówki, ze sklepami różnie tańsze, droższe, drogie, horrendalnie drogie. I wszędzie mnóstwo ludzi. Jakby cała ludność tego państwa ruszyła do tych tysięcy sklepów i barów. Błąd nie jakby, oni naprawdę tam są. Zadzwoniłem do USA do Mariana, trochę porozmawialiśmy, ale w końcu moja karta 'Sunshine Card 1 WORLD' się zbuntowała i koniec. Już więcej się połączyć nie mogłem. Co za kupa.
Po powrocie trochę na pocieszenie włączyłem sobie genialną płytę J.J. Cale & Eric Clapton - 'The Road to Escondido'. Są różne zdania, ile to Eric zawdzięcza swojemu znakomitemu koledze, zresztą nie tylko On. A chociażby jeszcze Mark Knopfler. Ale kogo to w ostateczności obchodzi. Muzyka jest znakomita, powalająca, z nerwem. BLUES, czy jak tam to nazwać nieważne.
Broni się. Się słucha. Się podoba. Wystarczy.
Chyba, co ja piszę chyba, na pewno coś na jutiubie się znajdzie. Naprawdę warto.



Podałem Marianowi jako pierwszemu ten adres, tak że spodziewam się pierwszej odsłony nie mojej. Zobaczymy. Ten tekst piszę w edytorze, dopiero za parę godzin na wachcie połączę się z netem.
Minęło parę godzin i jestem na wachcie, i... no niestety dalej jestem jedynym widzem – czytelnikiem tego wiekopomnego dzieła. A już chciałem zacytować Pawlaka: „nadejszła wielkopmna chwiła”, no troszku przesadziłem z tą cytatą, ale niech tam. W każdym bądź razie nie nadejszła, Jeszcze. Ciekawe, czy rachunek prawdopodobieństwa ma w tym wypadku jakiekolwiek zastosowanie. Nie, żebym wiedział, absolutnie nie. Matematyka to jest coś czego tygrysy NIE lubią najbardziej.

czwartek, 13 maja 2010

Jak drzewniej bywało

W dzienniku (blogu) p. Krystyny Jandy z datą 09/05/2010, jest świetny fragment, w którym podany jest kontekst czasów, w których rozgrywa się przedstawienie w teatrze p. Jandy. Dla tych co pamiętają, ku pamięci, reszcie ku przestrodze. Cyt:
"Były kartki na mięso, cukier, wódkę, mydło, benzynę, a nawet garnitury do trumny
Jacek Deptuła
Bodaj najbardziej absurdalnym osiągnięciem rozwiniętej gospodarki socjalistycznej w latach 80. były... kartki na kartki.
W lutym i marcu 1981 roku urzędy państwowe, zakłady pracy, rady narodowe i uczelnie rozpoczęły wydawanie kartek żywnościowych pełnoletnim obywatelom PRL. Ale wcześniej należało uzyskać tzw. kartę zaopatrzenia, dzięki której otrzymywało się kartki na: mięso, cukier, buty, skarpetki, wódkę, mydło, wyroby czekoladopodobne, benzynę, garnitury i dziesiątki innych towarów. Obywatel bez karty nie miał szans na kartki. 
Konsekwencją kartek na kartki był z kolei handel kartkami. W najgorszej sytuacji znaleźli się dbający o higienę obywatele i - jednocześnie - palący, pijący, zmotoryzowani, a na dobitkę lubiący słodycze. Przelicznik był bowiem taki: za trzy kartki papierosowe można było dostać kartkę na pół litra, a za słodycze i tytoń - nawet dwie flaszki wódki. Przydział na skarpetki można było wymienić na kartkę wołowego - z kością - ewentualnie dwie paczki kawy lub dwie kostki mydła. Najdroższe były talony na benzynę i obrączki ślubne (przydziały na mąkę i ryż notowane były najniżej). 
Afera obuwnicza
Jednak ze złotymi obrączkami był kłopot nie lada - w sklepie jubilerskim należało przedstawić, jeszcze przed ślubem, zaświadczenie z Urzędu Stanu Cywilnego o zawartym już małżeństwie. Niżej podpisany wybrnął z tego ambarasu kupując od kuzyna radzieckie obrączki z przemytu (szwagier kuzyna miał bowiem brata, którego siostra żony pracowała na jednej z wielkich budów socjalizmu w Kraju Rad). 
Problemy zdarzały się też z nieboszczykami płci męskiej. Bywało, że nieutulona w żalu rodzina musiała zdobyć zaświadczenie z USCzgonu) i na tej podstawie otrzymywała przydział na... garnitur i buty. W połowie lat 80. głośna była afera z butami właśnie. Jakiś obrotny szewc zaczął produkcję obuwia do trumny z surowców "skóropodobnych", niektórzy podejrzewali nawet, że z tektury. I jak to w socjalizmie bywało - buty trafiły na czarny rynek jako pełnowartościowy towar. Niefortunni klienci poskarżyli się telewizji, że złodziejscy prywaciarze produkują buble, nadające się do wyrzucenia po pierwszym deszczu. Aferę szybko zatuszowano, bo temat nie był zbyt wdzięczny dla władz. Można było wprawdzie pokazać cwaniactwo prywaciarzy, ale każdy normalny obywatel nie mógł nie zapytać, dlaczego brakuje normalnych butów?
Bony, bilety, kupony lub talony
Gwoli historycznej ścisłości: pierwszy - jeszcze w 1976 roku - padł cukier. Tuż po ówczesnym święcie 22 lipca 1976 r. Biuro Polityczne KC PZPR, zgodnie z ówczesnym hasłem "Partia kieruje, rząd rządzi", podjęło odważną decyzję. W związku z nieracjonalnym, nadmiernym wykupem cukru z uspołecznionych placówek handlowych, każdy obywatel otrzymywał raz w miesiącu "bon towarowy", upoważniający do zakupu 2 kilogramów cukru. 
Władze PRL początkowo jak ognia unikały słowa "kartki", kojarzące się z okupacją lub powojenną biedą. Zastępowały je takimi eufemizmami jak bony lub bilety towarowe, kupony czy talony. Ale i tak wszyscy mówili kartki. Taki sposób reglamentacji żywności i towarów przemysłowych - bo przecież nie sprzedawania - był charakterystyczny dla najbiedniejszych krajów obozu - Kuby i Korei Północnej. 
Do tego szacownego grona Polska dołączyła na życzenie ludu. Mało kto jeszcze pamięta, że punkt trzynasty 21 historycznych postulatów sierpniowych brzmiał: "Wprowadzić na mięso i jego przetwory kartki - bony żywnościowe (do czasu opanowania sytuacji na rynku)". 
Miesięczne przydziały
- cukier - 2 kg 
- mięso - 2,5 kg miesięcznie (pracownicy umysłowi) oraz 4 kg - pracownicy fizyczni i dzieci 
- pół litra wódki lub butelka wina importowanego 
- 300 g proszku do prania 
- 2 kostki mydła 
- 100 g wyrobów czekoladopodobnych 
- 250 g. cukierków 
- 30 l. benzyny do fiata 126p 
- 1,3 kg kaszy, mąki lub ryżu 
- 12 paczek papierosów 
Dlaczego ludność domagała się takiego sposobu dzielenia biedy? W sklepach PRL - wyjąwszy okres wczesnego Gierka - brakowało niemal wszystkiego. Bo wszystko, zdaniem opinii publicznej, wyjeżdżało do ZSRR. Krążył nawet dowcip, że polskie patriotyczne świnie wywalczyły tylko tyle, iż w kraju zostawiają tylko swe serca. 
Nie trzeba chyba dodawać, że osoby stołujące się w zakładowych "jadłodajniach" oraz restauracjach, musiały mieć przy sobie kartki na mięso. Wycinano z nich kupony odpowiednie do "gramatury" zamówionego kotleta. Także jadąc na wczasy należało zabrać z sobą kartki. Specjalny przydział - 10 litrów wódki - przysługiwał na wesele, a 5 butelek - na chrzciny. 
Kartki były drukami ścisłego zarachowania. Ideą ich wprowadzenia było zmniejszenie ogromnych kolejek, okupowanych najczęściej przez emerytów i rencistów. W ten sposób partia chciała choć trochę ograniczyć skutki "przejściowych trudności na odcinku zaopatrzenia ludności w podstawowe towary". Jednak "przejściowe trudności" z 1981 roku przeciągnęły się aż do sierpnia 1989 roku, kiedy to rząd Mieczysława Rakowskiego podjął historyczną decyzję o otwarciu socjalistycznego rynku na bardziej kapitalistyczne zasady gospodarcze. 
Osobną kategorię stanowiły kartki dla matek karmiących oraz dzieci, ze szczególnym uwzględnieniem matek w połogu. Kobiety te otrzymywały specjalne przydziały pieluch (20 tetrowych), dodatkowe kostki mydła oraz trzy pudełka proszku do prania wraz z kompletem śpiochów i kaftaników. Dokumentem umożliwiającym te zakupy była książeczka zdrowia dziecka. Sprzedawcy zapisywali w niej kupno mleka w proszku, masła, waty, szamponów i pieluch. 
Najkomiczniejsze, z dzisiejszego punktu widzenia, były pokwitowania z punktów skupu makulatury. Za kilogram surowca wtórnego otrzymywało się kartkowy przywilej kupna jednej rolki papieru toaletowego. Idąc tym tropem niektóre związki zawodowe postulowały, by za dwadzieścia tzw. butelek zwrotnych obywatel miał prawo kupić dodatkową butelkę alkoholu. 
Ale partia pomysłu nie kupiła" 

 To teraz jest do śmiechu. Swoją drogą pamiętam, jak przed wyborami prezydenckimi, kiedy oleolek  został prezydentem, były ulotki przeciwko, w formie mienionych kartek.


 Nie pomogły, ludzie nie chcą pamiętać. Kapitalnie śpiewa o tym Zbyszek Hołdys w piosence nomen omen 'Molier'


poniedziałek, 10 maja 2010

Sportowe życie

Papier jest cierpliwy, zniesie wszystko. Wygląda, że net zniesie jeszcze więcej. Wiem, wiem to ODKRYWCZE.
Jakie bzdury ludzie wypisują na blogach, no nie do ogarnięcia, znalazłem nawet blog rusofilski (sic!) już sam adres do mnie przemawia: uciekaj a właściwie spier... Przestaje szukać, wymiękam. Jeśli na coś trafie przypadkowo OK.

Przeczytałem najświeższe niusy (dostaje codziennie satelitarna gazetkę 'Poland Today') większość o wyborach i oczywiście o Smoleńsku – wciąż.
Wydaje się, że jednak Jarek pojedzie na tym, i będzie następny czekista na tronie. Po Putinie w Rosji prawdziwym czekiście u nas będzie czekista ducha. Będzie qrwa wesoło. Dobrze, że ciężko mu będzie założyć dynastię. Chociaż, jakieś przymiarki już są. Wawel czeka. Jestem skłonny uwierzyć w wieszczbę R. ALEKSANDRA Z. Fakt. 

Trafiłem na blogi powiedzmy erotyczne, ale szkoda czasu i atłasu gołych dup wszędzie pełno, a już w necie to po prostu zatrzęsienie. 

Jest super wpis na blogu Rafała Steca, o postawie Legii w meczu z Wisłą. Chociaż nie tylko, myślę że pasuje do całego naszego kopanego sportu. Jakże trafny a zarazem dowcipny. POLECAM!!!
Każdy dzieciak uganiający się za futbolówką wie, że piłka nożna to fajny prosty sport; fajna prosta gra. Dla Legii ani prosty, ani fajny, na pewno nie sport, może gra, tylko jaka? Chruszczówka!!!
Ivica Olić pracuś z Bayernu zapytany dlaczego tak dużo biega odpowiedział, że jak jeszcze był dzieciakiem, to mu starszy brat powiedział, iż piłka nożna polega na bieganiu. I tak jakoś sobie to wziął do serca. A może naszym grajkom nikt tego nie powiedział? Nie chcę się tutaj znęcać nad legionistami, ale z TEJ mąki chleba nie będzie.

Swoją drogą Lechia też się nie popisuje ostatnio. Zapewnili sobie utrzymanie, to już olewka, cała para w gwizdek. Szkoda słów.


środa, 5 maja 2010

„Ten wiatrak, ta łąka”

Z powrotem jest internet. Kilka następnych blogów, głównie 'sportowych' przede wszystkim o futbolu. Linki do tych interesujących, gdzieś na stronie. Jest co przeglądać a właściwie jest co czytać. Dziś poszukam blogów niesportowych, ech gdyby jeszcze to łącze na statku nie próbowało dogonić żółwia. Akurat grają 'Strachy na Lachy' ich piosenka „Ten wiatrak, ta łąka” pasuje do opisu tego połączenia, ale może się zasugerowałem. A w ogóle ich „Dodekafonia” jest rewelacyjna. 'Grabaż' nic nie musi udowadniać, ale z każdą piosenką udowadnia – jest ARTYSTĄ. Szacunek.

I nie tylko On, akurat czytam „Inne Pieśni” Jacka Dukaja. Powalające, nie gorsze niż „Lód”, która to powieść jest zresztą skończonym arcydziełem. Jacek osiągnął poziom, który z rodzimych pisarzy trzyma tylko jeszcze Andrzej Sapkowski.
Wiem rodzima krytyka literacka, nie bardzo ich ceni bo są „fantastyczni”. Chociaż chyba jednak dostrzegają ich istnienie Tak właściwie kogo to obchodzi.
Obaj potrafią wykreować światy, tak wciągające, że daje się 'wciągnąć' bez żadnych oporów. A już alternatywna rzeczywistość, no bo nie historia alternatywna z „Lodu” to absolutny majstersztyk. Po prostu nie do wiary, co ludzie potrafią sobie wyobrazić.
Jeszcze przychodzi mi na myśl cykl „Pieśń Lodu i Ognia” George R. R. Martin. Dla mnie magnum opus fantasy. Literalnie nie mogę się doczekać dalszego ciągu.

Dalej „Strachy na Lachy” i „Zakazane Piosenki”, same covery, ale 'hity' wszystkie spoza oficjalnego obiegu lat (jak na moją wiedzę) 80-tych i kojarzące się z sceną punkową (po latach okazało się, tak mi bliską). Przejmujące, po prostu PRZEJMUJĄCE. Sam mam trochę pozbieranych przez lata nagrań tamtego 'podziemia' praktycznie nie do usłyszenia, nigdzie teraz a tym bardziej wtedy. Ciekawe czy teraz teraźniejsza podziemna muzyka (na pewno taka jest) ma jakąkolwiek szansę z dupą Dody?
Głupie pytanie moja córka jest jej wielbicielką.



poniedziałek, 3 maja 2010

Jak gdyby nigdy nic

Poprzedni post, to reakcja na kolejny senny koszmar. Teraz trochę spokojniej, od jakiegoś czasu odnoszę nieodparte wrażenie, że powinienem się brać za podsumowanie dni których za mną. Najstraszniejsze są samotne noce, kiedy sen nie chce przyjść. Kiedy demony, JESZCZE czają się za progiem. Są tuż tuż. Tak bardzo chciałbym się nie przejmować, nie myśleć szczególnie w takich chwilach.
Sam nie wiem, czy boję się śmierci, czy nie, na pewno czegoś się boję. Pamiętam, że gdzieś przeczytałem, żeby nie cierpieć wystarczy nikogo nie kochać. Logiczne, ale co to za życie. Fantastyczny Robert de Niro w genialnym filmie 'Heat', był zawsze gotowy wstać, zostawić wszystko za sobą i iść. Jego wspólnicy byli obarczeni bagażem rodzin, kobiet etc. On nie do czasu, widocznie nawet On, kiedy kogoś spotkał, nie potrafił ponownie zdobyć się na samotność. Widocznie samotność tez boli.
„W życiu piękne są tylko chwile”, a tzw. międzyczas - proza życia (heh czyli 'piękne chwile' to poezja – jestem skłonny się zgodzić ze sobą). Pewnie istnieją sposoby, żeby ograniczyć 'międzyczas' do minimum. Niestety nie znam żadnego pewnego, a sprawa jest zbyt poważna żeby zgadywać.
Jest mnóstwo ludzi, którzy 'wiedzą lepiej', również nie mają wątpliwości co do sposobu jak zagospodarować międzyczas. Wystarczy włączyć TV, Radio i bez trudu, można zobaczyć, posłuchać 'co należy'. A należy ich słuchać, robić co zalecają i oczywiście GŁOSOWAĆ na nich jak przyjdą wybory. A kto nie posłucha nie zasługuje na prawo by być tu i teraz. No bo jak to???

Podobno gdy Archimedes odkrył swoje słynne prawo, wyskoczył z wanny i wybiegł goły na ulice krzycząc „Eureka”. Czasami (piękna) chwila zmienia świat.

moje 'Demony Wojny'

Regularnie miewam, 2 koszmary. Jeden jest związany ze szkołą średnią, którą skończyłem ledwo, ledwo i to temat innej bajki.
Drugi z „zaszczytnym”, obowiązkiem obrony ojczyzny. Minęło ponad 20 lat odkąd opuściłem szeregi armii, ale nienawiść pozostała. Byłem tam 2 lata co do dnia 1987-89, wyszedłem już po wyborach do sejmu kontraktowego. Z tego większość czasu spędziłem w morskim WOP-ie na Westerplatte. A koszmar jest taki, że muszę tam wrócić i jeszcze 'zaszczytnie' popierdzieć, bo armia się doliczyła, że coś jej jeszcze jestem winien.
Pamiętam 'biedę', która bardzo postarała się, żeby o nich nie zapomnieć. Nie zapomniałem.
Zastępca dowódcy jednostki kapitan Patyk, stalinowiec czystej wody, po jakiejś wojskowej szkole w sojuzie. Aparycja, postawa i wiara w sierp i młot, prawdziwego czekisty, potrafił obudzić i strach, a co z tym idzie nienawiść. Zupełnie nieobliczalny psychopata.
Drugi zastępca do spraw politycznych, czyli 'zampolit' kapitan Pokrywa, 'inteligent' pracujący, gotowy absolutnie na wszystko, dla kariery. Prawdziwy padalec (tu chyba obraziłem tę sympatyczna skądinąd jaszczurkę), bez kręgosłupa. Dużo później widziałem jego zdjęcie, jak się armia jednała z narodem służył do mszy (sic!) u ks. Jankowskiego. Naprawdę są rzeczy na ziemi i na niebie, które nie śniły się filozofom (czy jakoś tak).
Następny chorąży z awansu, (CHORĄŻY Z AWANSU!!!) Skorupa, kanalia zupełnie wyjątkowa. W jego wypadku stwierdzenie – cel uświęca środki stało się ciałem. Z wyglądu, zachowania, tępy ćwok, ale ambitny jak to tylko możliwe. Idealny materiał na kata, i taki też dla poborowych, w miarę możliwości, i władzy jaką miał.
I jego dobry przydupas, z kolei oficer z awansu ppor. Bartosz, taka trochę uboższa wersja Skorupy, ale w jednym go prześcignął w wadze spasiony wieprz. Bez zasad, kręgosłupa, nadrabiający chorobliwą ambicją i gładkością z jaką lizał tyłki zwierzchnikom, a właściwie LIZAŁ.
Następny oficer z awansu por. Wilczuk, ten mi dopiekł. Czystej wody sqrwysyn, mały, pokraczny. Karykatura człowieka, alkoholik nie mający w ogóle względu na innych. Sam dla siebie oś wszechrzeczy. A do tego tak żałosny, że nawet żal by było go w dupę kopnąć.
No i mój 'ulubieniec' bosman Kozioł, głąb zupełnie nieogarniony. Zero pojęcia o czymkolwiek. Oderwany granatem od pługa burak z jakiejś zapyziałej wiochy na końcu świata. Co samo w sobie nie musi być wadą, ale w połączeniu z bezmiarem głupoty mieszanina piorunująca Jego pomysły do dziś zadziwiają stopniem zidiocenia. Naraził armię na jakieś tam straty, (tym swoim brakiem pojęcia właśnie) mimowolnie, był za głupi żeby to zrobić świadomie. Nie to żebym ich żałował, mieli to na co zasłużyli. No i okropny wazeliniarz, wręcz dupowłaz.
Jeszcze bosmat Szychta, z mózgiem wyżartym przez wódę. Tylko to było sensem jego egzystencji. W stosunku do niego określenie ścierwojad pasuje jak ulał. Nie jestem, czy to nie było jego drugie imię, bo ksywkę miał sympatyczną skądinąd 'Fazi'.
No i ostatnia kanalia, którą pamiętam chorąży Rąszkowski 'Rąsia' materiał na oprawce, sadysta, chyba dostawał wzwodu jak mógł poznęcać się nad kimś. Tak po prostu. Pijanica, erotoman gawędziarz mający problemy z osobowością.
Nie zapomniałem i pewnie, jeszcze pamiętał będę długo. Ale teraz...

sobota, 1 maja 2010

21st Century Boy

Dzięki Bogu mamy 21 wiek, ale raczej nie na moim statku, który jest w sumie niestary. Nie dość, że budowany w Chinach, - zresztą jak większość nowych (wszystkie?) statków w mojej Kompanii – to jeszcze budowany oszczędnie. Nas szczęście nie oszczędzano na sprawach najważniejszych dla funkcjonowania statku, i bezpieczeństwa załogi. Raczej na tzw. socjalu, czyli warunkach (komforcie) życia załogi. Poza mnóstwem rzeczy, spraw, które mogłyby funkcjonować lepiej nie mamy również internetu. Jeszcze pół biedy, jak jesteśmy w porcie Singapur, ale poza to już zima, zostaje skrzynka mailowa. I dlatego wypróbuje zamieszczanie postów, przez e-mail.

Wczoraj pisałem, że Opera powinna być lepsza w stronach off line, ale chyba się myliłem. Chociaż nie jestem pewien, czy ja czegoś nie popaprałem. Znalazłem znowu parę ciekawych blogów, ale przez majstrowanie z przeglądarką, treść mi uciekła. A i jeszcze kilka innych chciałbym przejrzeć. W tej chwili, najlepszym sposobem na wyszukiwanie ciekawych blogów wydaje się lista blogów, przeglądanych, przez autorów tych ciekawych o których już wiem.
W ogóle czytanie blogów, pisanych przez 'ciekawych' ludzi – ALE NIE POLITYKÓW - no może  Januszem Korwin Mikke jest tu wyjątkiem (heh tak z tego wybrnąłem, bo nie wiem jak odmieniać jego nazwisko, i czy w ogóle można) – jest o niebo ciekawsze niż przeglądanie portali, czego prawie nie robię, a co zawsze mnie irytuje. Większość (nie piszę wszystkie, bo nie znam wszystkich) to po prostu tabloidy. Sensacyjne, albo mające się do treści nijak nagłówki. Sama treść, przeważnie o 'dupie Maryny' ewentualnie o dupie Dody. No i te komentarze, każdy pisze co chce, odnosząc się bez sensu do treści. Nawet w tym przypadku blogi mają przewagę, bo komentarze raczej nawiązują to posta.

Akurat mam wachtę na kotwicy. Stoimy na Eastern OPL (ani to Malezja, ani Singapur), jest noc i księżyc. Taki księżyc jak w filmie „Pod Osłoną Nieba”, znakomitym zresztą. Po tym filmie obiecałem sobie kiedyś, że muszę przeżyć noc pod 'takim księżycem' na Saharze. Na razie widziałem pustynie, chyba Saharę, z okna samochodu w Egipcie. A to jakby nie to samo. Byłem też w Maroku, ale tam pustyni nie widziałem nawet z okna samochodu, był za to księżyc, ale nie 'taki', tak że to tym bardziej nie to samo.

Wracając do sedna, wątpię czy w najbliższej przyszłości moja Kompania dociągnie do 21 wiecznych standardów, (niezależnie co ktokolwiek o nich myśli, przeważnie zgodnie z zasadą, że drzewiej było lepi).
Tak, ze trzeba stąd spadać, im szybciej tym lepiej.
Aha i dobra wiadomość jutro barbecue, po naszemu grill, będzie BROWAR!!!